Wydawnictwo: Insignis
Liczba stron: 400
Data wydania: 9 listopada 2011
Wyobraźmy sobie, że przenosimy się
do świata pełnego nawiązań. Znajdują się tam starożytne obeliski,
piramidy schodkowe, wielkie golemy, niebo pokrywa szara kopuła, a
nazwa ulicy, którą mijamy nosi imię majańskiego bóstwa. Teraz
możemy nie tylko przywitać się z Moskwą, ale i też wspaniałym
światem wykreowanym przez Głuhowskiego.
Tutaj fikcja łączy się i mija
naprzemiennie z prawdą, z tym co widzimy lub możemy zobaczyć w
trakcie podróży przez Moskwę. Klimat jaki daje nam autor jest
autentyczny, wczuwamy się nie tylko w świat, ale i postać
moskwianina. Dmitrij zamieszkuje duże mieszkanie po swojej babce,
które charakteryzuje się niesamowitą aranżacją z dawnych czasów.
Opis wnętrza jest na tyle dobry, że czytając powieść miałem
wrażenie, że naprawdę znajduję się w tych czterech ścianach, a
za oknem czeka na mnie pospolity trzepak i gromadka dzieci w dresach.
Narracja niestety nie należy do
mocnych stron tej książki. Początki bywają trudne, odnajdywałem
się jedynie, co dziwne w tekstach z XVI wieku, jakie pojawiają się
w kartkach. Na stronicach panuje swojski chaos i dopóki nie wczujemy
się w całość tekstu, dopóty ciężko nam będzie zrozumieć
narracje pierwszoosobową w taki sposób, żeby czytanie sprawiało
przyjemność, bez powrotu do poprzednich stron.
Dziennik konkwistadora jest według
mnie zupełną odwrotnością całego tekstu. Ułożony, jasny i
pomimo wykorzystania pewnych tricków z archaizmami i tym podobne,
prosty. Czekałem na niego i brakowało mi go tak samo, jak głównemu
bohaterowi. Dało mi to poczucie pewnej autentyczności, ponieważ
złapałem się na tym jak kartkowałem książkę, tylko po to, by
poznać dalsze losy konkwistów, lecz musiałem szybko opamiętać
się z mojej ciekawości i chłonąć tytuł tak jak nakazano.
Postać pierwszoplanowa jest niezwykle
bogata w uczucia, baa nawet można dodać do gatunku książki
„powieść psychologiczna” (o ile tak już nie jest?). Można
zauważyć przemianę nie tylko bohatera, ale i jego otoczenia
względem tego co w danej chwili dzieje się w jego głowie. Sprawa
inaczej wygląda z postaciami pobocznymi, epizodycznymi. Niestety, są
one suche, nijakie, a nawet stereotypowe. Przykładem jest starsza
sąsiadka Dmitrija, która co chwila skarży się na innych sąsiadów,
ale nie widzi w tym wszystkim siebie. Drugim przykładem jest
milicjant, który jako ten zły rzuca zakazami, obwinia i oskarża,
lecz ma też swoje dobre strony, odgrywając w ten sposób
jednoosobową ekipę „zły i dobry glina”. Każda postać
drugoplanowa w tej powieści jest jakby doczepiona, niepotrzebna,
wykorzystana tylko po to, by delikatnie pchnąć fabułę do przodu
lub też uciec od niej do wątków pobocznych i obyczaju. Cały
kontekst rozumiem świetnie, bo znając autora, wiem że do swoich
książek przemyca sporo smaczków i nawiązań do sytuacji w jego
rodowitej Rosji, ale nie raz robił to lepiej.
Naprawdę byłem zauroczony tą
książką, jak i każdym dziełem Głuchowskiego, ten tytuł wywarł
na mnie niemałe wrażenie, ale trzeba być szczerym z samym sobą i
dostrzegać pewne minusy. Nie ma książek idealnych, są jedynie te
bliskie ideału. „Czas Zmierzchu” nie jest bliski, ani odległy,
jest po prostu dobry, może nawet bardzo dobry. Swoje mankamenty
nadrabia świetną warstwą fabularną, która naprawdę bywa
pomysłowa, szczególnie przy końcu. Przeżyć można narracje, w
końcu jest to tylko moja opinia. Przeżyć można też stereotypy do
jakich nawiązuje niekiedy ten tytuł. Przeżyć można wszystko z
odpowiednim podejściem, ale każdy z nas ma swój nadchodzący
zmierzch i uważam, że warto zmierzyć się ze swoim czasem i
sięgnąć po tytuł, gdzie gigantyczne golemy pukają nam do drzwi,
a po środku miasta pojawiają się kształtne piramidy i ołtarze
ofiarne.
Moja ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz