Wydawnictwo: Sine Qua Non
Liczba stron: 320
Data wydania: 7 października 2015
Cały
świat dygocze w jednym, niezmierzonym przez nikogo rytmie. Rozmyte
widzą tylko wybrani, to oni przeżywają i cierpią, wiedzą lepiej
od nas. Białe człowieki, a czorna krew. Bielsi od śniegu.
„Dygot”
Jakuba Małeckiego jest niezwykle prawdziwą opowieścią z
elementami fantastyczno-realistycznymi. Można odczytywać
poszczególne jej elementy w sposób dwojaki, szczególnie gdy na
polskiej wsi dalej dzieją się niesamowite rzeczy. Akcja toczy się
na polanach, wąskich żwirowych drogach i domach, które nie jedno
widziały i słyszały. Czytając kolejne strony powieści, ma się
wrażenie scalenia, świat przedstawiony to realia naszych polskich
domów, mieszkań, naszych dziadków, wujów, matek, ojców, kuzynów,
kochanek, żon. Problemy są nadal prawdziwe, nie na przyrost, po
prostu są, bo jak inaczej? Życie bez problemów? Niepełnosprawny
syn fryzjera? No po prostu pech, kara od Boga, którego zapewne nie
ma, skoro patrzy na to cierpienie. Albinos pośród bogobojnych
polaków w latach 40-50? Oczywiście, ale to Szatan, nie człowiek,
czarna jego krew, nie czerwona, a wnętrzności wyleczą każdą
chorobę, a krew sprawi, że plony trzy razy większe. Alkoholizm,
przemoc domowa, morderstwa i pobicia? Przecież to wszystko dzieje
się obok nas, na przestrzeni wieków, więc czemu się dziwić skoro
autor napisał tylko i wyłącznie prawdę, którą cały czas mamy
obok nas.
Akcja
właściwa zaczyna się około 1938 roku, przechodzimy stąd przez
całe pokolenia Geldów i Łabendowiczów. Poznajemy dziadków,
rodziców, synów, córki i wnuków. Piękny podział większych
rozdziałów na przekroje lat jest klimatyczny, szczególnie, gdy
czuć i widać jak zmienia się myślenie poszczególnych bohaterów
na przestrzeni dziesiątek wiosen, jakie przeżyli. Sytuacja
polityczna ówczesnej Polski również nie jest pominięta, lecz
bardziej widoczna jest w zachowaniach postaci, dialogach jakie
prowadzą, metodzie wychowawczej czy zarobkowej. Język użyty
podczas tej pięknej podróży zmienia się z każdym następnym
rokiem, za to też wielkie pochwały dla autora, że uwzględnił
takowe rzeczy, chociaż myśląc z drugiej strony, jak można by je
pominąć? Myślę również, że właśnie przez ten szczegół
powieść nie jest dla każdego, ponieważ pobierając opinie od
innych, zauważyłem ich lekki dystans do takiego zabiegu, nawet
poprowadzonym w minimalnym stopniu. Pomijając jednak aspekty
językowe, tą powieść po prostu czuję się całym sobą. Wchodzi
się bez reszty, ponieważ widzimy to co ukryte w nas samych. To
rozmyte.
Sama
intryga, rozwiązanie akcji jest nieco zadziwiające lecz bez szału,
na pewno nie jest to tytuł o znakomitym zakończeniu, raczej chodzi
tu o wnętrze, to co pod spodem przewodzi w nim i gra główne
skrzypce. Autor na pewno wiedział o tym, ponieważ „Dygotu” nie
czyta się dla rozwiązania, jego czyta się, ponieważ czujemy te
realia, problemy bohaterów, a wszelkiego typu niuanse przypominają
o polskości tytułu. Jak dla mnie tylko brać i rozkoszować się
tajemniczymi wydarzeniami, delektować się kolejnymi pokoleniami.
Dążyć do uzupełnienia całości, zanim sami zaczniemy dygotać w
przedśmiertnych konwulsjach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz