Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 96
Data I wydania (jako e-book): 31 marca 2015 r.
Każdy
z nas ma swój wyśniony, wymarzony - stan idealny, w którym czujemy
się najlepiej. To ta chwila, ten moment, gdzie nasza błogość
sięga najwyżej i czujemy, że przez pewien okres możemy wszystko,
jesteśmy panami życia jak i śmierci. Czy tak jest w
rzeczywistości? I co sprawia, że czujemy się tacy szczęśliwi?
Czy musimy być kontrolowani, by odczuwać prawdziwe szczęście?
Wiele
z tych pytań bierze na swój warsztat pisarz, z którym spotykam się
po raz pierwszy – Brandon Sanderson. Zanim jednak sięgnąłem po
„Idealny stan”, zaczerpnąłem co nieco wiedzy z internetu, by
dowiedzieć się w czym specjalizuje się autor. Na pewno po ujrzeniu
pierwszych ocen jego różnych książek, byłem pozytywnie
zaskoczony, a zarazem dociekliwy, czy to nie kolejny fenomen na skale
Dana Browna, gdzie sława wyprzedza niestety umiejętności. W takim
oto nastroju dosiadłem się do krótkiej, bo 80 stronicowej
opowieści, myślę że w sam raz na to, by sprawdzić z czym mamy do
czynienia i czy słowa i pochwały skierowane w stronę Sandersona
nie są czasami na przyrost.
Wielu
z Was może mnie nazwać ignorantem, że dotąd nawet nie słyszałem
o autorze, lecz nazwę to może nie ignorancją, co tyle wzrokiem
skierowanym w inne strony. Już gdzieś w połowie zrozumiałem, że
nie czytam przeciętnego pisarza, pod koniec byłem pewny, że kupię
jakąś większą serię, a sam B. Sanderson stanie się jednym z
moich bardziej poczytnych artystów.
Kiedy
dochodzimy do tematu samej opowieści zaznaczyć muszę, że trafia
się tu świat, którego z początku nie znamy, lecz fajnie i
przyjemnie poprowadzone dialogi z lekką chmurką humoru w tle sprawiały,
że zaczynamy składać elementy i dostrzegać coś, co jest nam w
końcu mówione wprost. Można uznać akurat to za spory atut, ze
względu na grubość książki, ja zaś uważam, że przeciętny
czytelnik bez problemu odczytał to co ładnie i dość śmiało było
mówione między linijkami. Historia sama w sobie wciąga
niesamowicie, bo jest przede wszystkim prosta i łatwo przyswajalna.
Ot co najpotężniejszy człowiek świata umawia się z
najpotężniejszą kobietą z innego świata? Może tego samego? Ale
jak to działa? Nie znajdziecie u mnie odpowiedzi na te pytania, bo
po prostu warto wziąć książkę we własne ręce i skusić się na
podróż. Ja jedynie mogę przybliżyć i zachęcić, bo oprócz
przyjemnej fabuły, to również postacie poboczne, które są dość
stereotypowe to dają radę. Rycerz okuty w metalową zbroję,
kanclerz z wieczną powagą na twarzy i ich przywódca Cesarz-Bóg,
tworzą trio niebanalne, gdyż z jednej strony dziecinne i
łatwowierne podchodzenie do tematu przez Cesarza jest negowane przez
Kanclerza, to z drugiej jest już dorosły Rycerz z dziećmi i żoną
na karku, który jest głosem rozsądku i rozwagi z nutką
zawadiactwa. Można to wyczuć, dzięki użytym retrospekcjom
(szkoda, że nie ma więcej, bo z chęcią przeczytałbym taką
powieść przygodową jako np. prequel), zachowaniom bohaterów czy
ich więzi jaka rzuca się na pierwszy plan.
Przyjemne
pióro, lekkość i nietypowy świat Sci-Fi wymieszany z Fantasy. U
mnie wygrywa i daję ogromny plus amerykańskiemu pisarzowi i chyba
czas zaplanować kolejne tytuły spod jego pióra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz