Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

11.11.18

Proxima... tak odległa, a tak bliska.


Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 560
Data I wydania świat: 2014
Data wydania w Polsce: 17 września 2018



Nie lubię przepisywać opisów książek, w końcu recenzja ma być moja, prawda? Tak więc może sam opiszę wam ogólną warstwę, z jaką stykamy się podczas czytania... Proximy.

Ludzkość na przełomie XXII i XXIII wieku staję przed ogromnym wyzwaniem. W naszej galaktyce istnieje setki milionów czerwonych karłów, wokół których krąży kolejne miliony planet, a część z nich nadaję się do zamieszkania. Problemem pozostaje transport, długie loty kosmiczne, które jeszcze na początku XXI wieku trwałyby setki lat. Teraz kiedy minęła tajemnicza era i pokolenie bohaterów, odkryto jeszcze bardziej tajemnicze ziarna, które odmieniają sposób transportu, ludzkość stoi przed wyzwaniem wysłania grupy śmiałków na podbój i kolonizację obcej planety, w zupełnie obcym układzie. Podróż nie przyniesie śmiałkom chwały czy ogromnych pieniędzy, jest to raczej misja w której tak czy owak na końcu umierasz, bez pamięci, bez bliskich obok. Do tego dodajmy człowieka, który zamrożony przez dziesiątki lat, przespał najważniejsze zmiany na Ziemi, tym samym nie rozumiejąc tutejszej układowej polityki, przeludnienia na Merkurym i Marsie, jak i swojego wnętrza i przeszłości. Yuri – bo tak nazywa się owy bohater to jednostka początkowo zagubiona w obcym świecie, w nie swoich czasach, lecz również co bezsilna to i enigmatyczna, lecz z biegiem czasu pokazująca te bardziej wewnętrzne cechy charakteru, motywująca innych do działania no i sama sprawnie działająca na obcym świecie.

Stephen Baxter napisał naprawdę kompetentną opowieść. Z autorem spotkałem się jedynie podczas czytania cyklu o „Długiej Ziemi”, lecz wiedząc że jest to światowej sławy spec od zagadnień kosmicznych, mogłem domyślać się czego mogę spodziewać się po samej „Proximie”. Świat, który przedstawił nam pisarz jest bogaty w swoją historię, którą poznajemy praktycznie do samego końca książki, jest ona nam spokojnie, systematycznie dawkowana. Zazwyczaj takie zabiegi potrafią doprowadzić mnie do szewskiej pasji, lecz połączenie dość lekkiego pióra jak na ten gatunek, sprawiło że poznawanie świata w ten sposób stało się przyjemnością. Niestety na dobrze napisanej historii cierpią bohaterowie, otóż miałem wrażenie że wiele postaci drugoplanowych jakby chciało się dostosować do świata, który ich otacza, gdyby miało to chociaż jakieś wyjaśnienie fabularne, ale nie. Praktycznie wszyscy bohaterowie, oprócz Yuriego należą do tych czasów. Tym samym wielki ukłon za stworzenie takiej postaci jak Yuri. Ciekawy bohater, który skrywa trochę tajemnic i jakoś niespecjalnie zamierza się nimi podzielić. Mimo dziesiątek lat przespanych w krio, to właśnie on zachowuje się najbardziej naturalnie w całym tym towarzystwie. Dodam jeszcze, że niestety ale pojawiają się tu też bohaterowie stereotypowi, czego bardzo nie lubię, szczególnie w tych ilościach.



Miejsce akcji osadzone na dalekiej Proximie potrafi rozbudzić wyobraźnię, choć szczegółowo jest to wyjaśnione w posłowiu autora, to tak w skrócie powiem, że bohaterowie znajdują się na jednej z egzoplanet w układzie Proximy, która wiecznie zwrócona jedną stroną do swej gwiazdy, wytworzyła wspaniałe gatunki roślin i organizmów. Czytanie opisów natury i zachowań tych istot to istny miód dla niedźwiadka.

Podsumowując, „Proxima” Stephena Baxtera to książka dobra, nie ma w niej nic odkrywczego, a wrażenie że gdzieś już się coś widziało na pewno nie jest złudne (patenty z serii Mass Effect i innych źródeł popkultury są, aż nadto widoczne, a słowo inspiracja wydaję mi się troszeczkę za małe). Jest to pełnoprawne science fiction, które pokazuję w niektórych chwilach swój pazur, zarazem chcąc nim trafić nie tylko w miłośników gatunku. Nazwę to tylko lekko obciętym kocim pazurem. Godna polecenia w chłodne wieczory, lecz nie nastawiajcie się na twarde sci-fi.

6.10.18

Kolekcjonerem trzeba się urodzić.


Wydawnictwo: ZYSK i S-ka
Liczba stron: 312
Data I wydania: 1963



Jestem takim kolekcjonerem, który lubi wszystko co w pewien sposób piękne, inne, a wręcz odosobnione. W pewien sposób rozumiem Fryderyka Clegga, ale czy to normalne? Powieść Johna Fowles'a na pewno jest intrygująca, a przy okazji jest idealną podstawą do różnych filmów opartej na tej tematyce. Opowieść uniwersalna, która może stać się rzeczywistością dla każdego z nas, ale od początku.

Na pierwszych stronach książki poznajemy niczym nie wyróżniającego się pracownika urzędu, hobbystycznego i tytułowego Kolekcjonera. Właściwie jest to Fryderyk Clegg, obsesyjnie zakochany w młodej damie, mężczyzna, choć czy zakochanie na pewno pasuję do całej tej chorej sytuacji? Obserwował ją od lat, widział jej poczynania oraz następne kroki w edukacji. Niczym łowca, czaił się na nią i uczył jej zachowań. Stworzył przy okazji wyidealizowany obraz młodej, nieskazitelnej kobiety, który jak podejrzewacie nie miał zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Pewnego wieczoru udaję mu się porwać Mirandę Grey, dwudziestoletnią studentkę Sztuk Pięknych. Zamknięta w idealnym, odosobnionym pokoiku ma sporo czasu do namysłu, tymczasem nasz główny bohater napawa się swoją najświeższą zdobyczą okazując jej niezwykle wiele dobroci, spełniając przy tym jej wszelkie zachcianki.

Druga strona medalu, zarazem druga część książki to opis wewnętrznych przeżyć porwanej Mirandy. Pięknie skomponowany pamiętnik, w którym widać postępujące załamanie i szaleństwo z każdym następnym dniem. Tutaj dopiero człowiek odkrywa podwójne znaczenie sytuacji, prawdziwy subiektywizm w dostrzeganiu rzeczywistości. Emocje wylewają się na wierzch, łzy potrafią same najść do oczu, ale wierzymy w główną bohaterkę, w jej nieco chore ambicje do naprawienia świata oraz samego Clegga.



Narracja nie pozostawia wiele do życzenia, jest przystępna, prosta w odbiorze, ale zarazem ma swój ciekawy styl wyprzedzania faktów. Ewidentnie odczujemy tu rolę wszechwiedzącego narratora, którym przez prawie połowę powieści jest sam Fryderyk. Powieść można określić mianem pewnego dziennika przeżyć obojga bohaterów. Niezwykle jawne, smutne, radosne i przygnębiające. Te właśnie emocje we mnie rosły i na przemian występowały podczas czytania „Kolekcjonera”.

Bohaterowie jak już wspomniałem to interesujące byty. Jeden psychicznie chory tradycjonalista, druga nad wyraz idealistyczna kobieta nowego pokolenia. Tak dwa odmienne charaktery, które łączy pewien element... pokój w piwnicy. Recenzja tej powieści jest dla mnie naprawdę trudna, bo trudno cokolwiek o niej powiedzieć, bez zdradzania ważnych elementów fabuły, więc podsumuję to paroma słowami. „Kolekcjoner” Fowles'a to powieść idealna na jesienny mrok, który pałęta się za oknem. Spodoba się ludziom przede wszystkim gotowym na pewien klasyk, bo pamiętać trzeba o dacie wydania książki. Polecam przede wszystkim dojrzałemu czytelnikowi, który nie boi się eksperymentować z innymi tytułami.

4.10.18

Demony nie poszły na urlop.


Wydawnictwo: ZYSK i S-KA
Liczba stron: 332
Data wydania: 22 maja 2017



Do rąk biorę niczym nie wyróżniającą się książkę. Ot co tytuł „Demon”, który ma nam zapowiedzieć coś strasznego, może to horror? Może kryminał? Coś z tych dwóch, ale okey kupuję bo na promocji, a lubię mieć jakieś poczytadło pod ręką. Wychodzę ze swojej ulubionej księgarni i odkładam książkę na półkę. Czeka sobie ona około dwóch miesięcy. Znów biorę ją do ręki, tym razem z zamiarem czytania. Otwieram pierwsze strony i poznaję pierwszego bohatera, który właśnie oczekuję na wspaniałe wydarzenie w życiu rodzinnym. Jego dziewięcioletni synek idzie do Pierwszej Komunii Świętej. Cały kościół jest przystrojony, a wyniosłość chwili podkreślona przez odbijające się echem szepty.

Drugi rozdział zaczyna się zgoła inaczej. Samotny facet jadący nocnym pociągiem po południowo-zachodniej Polsce. Tereny Wałbrzycha, Gór Sowich, czyli kompletnego osamotnienia. Z wyglądu przypomina mi dojrzałego, podchodzącego pod pięćdziesiątkę mężczyznę, ale w jego oczach można wyczytać dość młodzieńczy błysk. Po dłuższych zapoznaniach dowiedziałem się, iż choruję on na strasznie rzadką chorobę. Otóż jego ciało starzeję się dużo szybciej od normalnego człowieka. Mężczyzna ma zaledwie 38 lat i jeszcze nie wie, że jedzie wprost ku przygodzie, która odmieni jego życie.

Łukasz Henel nie jest może mistrzem narracji, ale na pewno potrafi utrzymać człowieka w napięciu, a w niektórych momentach sprawić, by po długości kręgosłupa przeszedł dreszcz. Tak, nie zdarzyło mi się to nawet czytając „Króla Horroru” Stephena Kinga. Klimat powieści oceniam jak najbardziej na plus. Sam odwiedzając niewielkie góry w południowej Polsce odczuwałem podobnie co bohaterowie, którzy wędrują po ciemnych lasach Gór Sowich. Autor na pewno niejednokrotnie spotkał się również z górskimi legendami oraz czytywał czarne księgi, co zaliczam na plus, bo pisanie o czymś o czym się nie ma pojęcia, w mojej opinii mija się z celem.



Bohaterowie „Demona” to na pewno nie statyczne postacie, które od A do Z są jednakowe. Każdy wyczuję tu dynamikę i zmiany zachowań, które następują w przełomowych momentach książki. Wisienkę na torcie robi tu tło historyczne tamtych rejonów, które może ma co nieco wspólnego z fantastyką grozy, to o tyle organizację i niektóre postacie występowały przecież naprawdę.

Fabuła choć nieco zawiła i trochę za bardzo wymyślna jak na mój gust, to jednak trzyma równy poziom. Poczucie akcji nie zmniejsza się z czasem, a trzyma raczej jednakowe tempo, żeby przy końcu trochę przyśpieszyć. Jednego jestem pewien, biorąc ten tytuł do rąk nie spodziewałem się tak dobrego odbioru z mojej strony. W końcu jeszcze od żadnej książki nie poczułem nieprzyjemnego mrowienia, a tu jednak... Panu Łukaszowi się udało! Polecam gorąco, jeżeli akurat nie macie niczego w planach czytelniczych, powieść w sam raz na te coraz chłodniejsze jesienne popołudnia i wieczory. MUST HAVE ŚWIECZKA!

15.9.18

Co nas czeka? Czyli Polska 2.0.


Wydawnictwo: W.A.B
Liczba stron: 320
Data wydania: 2 czerwca 2016



Polska 2.0.
Nowa Polska.
Polska przyszłości.
Czym dokładnie jest książka, która opowiada dwie różne, lecz przeplatające się ze sobą wizje, naszego państwa w niedalekiej przyszłości. Podchodząc do tego tytułu nie miałem w sobie zbyt wiele entuzjazmu. Ot co kolejna ciekawa książka do mojej kolekcji. Jeszcze wtedy nie wiedziałem jak bardzo zmieni ona postrzeganie świata, który mnie otacza i pozwoli zauważyć w nim tych parę małych elementów i różnic, które względnie mogą doprowadzić do prosperity lub upadku. W dobie, gdy nikt ani nic nie jest pewne swojej przyszłości tytuł ten na pewno może nadać pewnego kierunku w jakim mogą zmierzać dwa różne poglądy.

Jeden to wspaniała wizja przyszłej Polski, która po ogromnej rewolucji zaczyna swój okres prosperity, staję się potężnym mocarstwem, które trzęsie większością Europy, a Wschód i Zachód trzęsą portkami przed potęgą układu Wyszehradzkiego. Wspaniała wizja, gdzie żaden wróg nam nie groźny, ludzie żyją dostatnie, przewodzimy w najnowszych technologiach, a wojskowe zabawki USA mogą nadawać się tylko dla dzieci przy naszych wspaniałych maszynach zagłady. Podsumuje to jednym słowem. ODERWANIE. Oderwanie od rzeczywistości, którą każdy z nas dobrze zna, ale kto nie potwierdzi, że nie chciałby tak wspaniałej przyszłości dla kraju, narodu, który tyle wycierpiał i utracił podczas długoletnich rozbiorów, wojen i okresu komunizmu?

Dwa to wizja przyszłej Polski, która po rządach prokatolickiej partii chyli się ku upadkowi. Wszystko w swoim czasie zaczyna ewoluować, partia staję się coraz większą potęga, tym samym pochłaniając zwykłych obywateli, wciąga je w swoje gierki polityki zagranicznej. Komuna przy obecnej czyli przyszłej sytuacji Polski w tej wersji rzeczywistości, jest po prostu bajką tysiąca i jednej nocy. Ludzie uwiezieni w szponach partii rządzącej, społeczeństwo, które reszta świata traktuje jak wyrzutków, gorszych sobie. Jednak i w tym wszystkim znajduje się sposób, który można wykorzystać. Podwodne państwo? Tytułowa Polska 2.0?

Czym więcej mówić o tej książce, tym więcej można zdradzić, dlatego dodam jeszcze od siebie o samym prowadzeniu „akcji”. Tytuł podzielony jest na dwa opowiadania, które wyżej starałem się pokrótce omówić. W każdym spotkamy jednego bohatera, którego wspomnienia przeplatają się z bieżącymi wydarzeniami. Dwóch tak różnych, lecz bardzo podobnych mężczyzn, którzy tak naprawdę zagubili się gdzieś po drodze. Jednemu śmierć zagląda w oczy, drugiemu wprawdzie też, lecz nie tak świadomie. Piękno i brzydota, Utopia i Upadek. Czemu warto sięgnąć po tytuł Jacka Inglota, którego muszę przyznać czytałem po raz pierwszy? Z jednego prostego powodu, jest szczery, pokazuję na swój własny sposób wizję przyszłości jaką widzi. Nigdy powieść polityczna nie wciągnęła mnie tak bardzo.

4.7.18

"Żarna Niebios" Maja Lidia Kossakowska


Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 512
Data wydania: 21 marca 2014



Kolejna wspaniała pozycja od samej Mai Lidii Kossakowskiej, tym razem są to „Żarna Niebios”, które rozpoczynają cykl pod tytułem „Zastępy Anielskie”. Po pierwsze przyznam się, że wobec tego tytułu miałem ogromne oczekiwania. Zawsze jakoś pociągały mnie sprawy związane z duchowością, misterium oraz te nieprzebrane księgi czy to mroczne czy jasne, opisujące zaklęcia, demonistykę czy rytuały. Na szczęście autorka wykorzystała wszystkie te informację, ładnie je odcedziła z bezsensu i ubrała w całkowicie nowe, świeże, bogatsze szaty. Tak w mojej opinii powstały „Żarna Niebios” czyli powieść o Aniołach i Demonach, Skrzydlatych i Głębianach, którzy są jak ludzie, mają takie same emocje i wcale nie emanują lepszą dobrocią czy gorszym złem od nas samych.

Książka zaczyna się z grubej rury ukazując nam świat astralny jaki wszyscy znamy. Biały tunel, wspaniały Anioł Stróż, nasz zmarły członek rodziny... ale to tylko powierzchowna warstwa, bo zaraz potem akcja zaczyna się rozkręcać i poznajemy całą prawdę o Niebiosach. Pierwsze co po takim zabiegu rzuca się w oczy to mnogość sytuacji, które humorystycznie, ale we wspaniale wymyślny sposób podchodzą do ogólnego wizerunku Nieba, Piekła czy ogólnie Zaświatów. Łamią one pewne schematy i konwenanse, są wywrócone do góry nogami, czujemy radość i naprawdę niezły dreszczyk, kiedy chylimy czoła do wyobraźni Kossakowskiej.

Skrzydlaci palą trawkę z Fatimy, Głębianie kręcą tym interesem. Postacie. Tu jest dopiero mnogość wspaniałych, barwnych, ciekawych i dynamicznych postaci! Niektóre pojawiają się epizodycznie, niektóre spotkamy podczas naszej podróży po opowiadaniach wielokrotnie i to na przestrzeni różnych wieków. Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych książek pod względem rozmaitości postaci. Wiele z nich, a szczególnie zaznaczając tu postacie z wyższych Chórów Anielskich posiadają wzorowane na Biblii czy innych pismach cechy charakteru, dodaję to niezłego smaczku całości, ale również jest nieinwazyjne i nie koliduję z innymi, bardziej człowieczymi aspektami.

Trudno opisać fabułę zbioru opowiadań, bądź co bądź są to właśnie krótkie, szybkie opowiadania, które wciągają od pierwszej strony i nie chcą puścić, aż do ostatniej. Niech to zdanie świadczy o świetności każdego z nich, choć i tu zdarzą się mniej ciekawe to jednak całość tworzy w pewnym sensie małą warstwę fabularną, która rozpoczyna cały cykl. Właśnie o tyle jest to ciekawe, że całość historii poznajemy nie chronologicznie, więc mamy pewne zagwozdki w trakcie czytania czy na pewno myślimy dobrze, czy odpowiednio ułożyliśmy wszystkie wydarzenia w naszej głowie. Klimat rozsadza nam czaszkę od początku, zachwyt rośnie wraz z każdą stroną, szybko docieramy do końca, a tam czeka nas tylko książkowy kac!

Całość przedstawia się niemiłosiernie kusząco i to prawda, jestem mega zajarany tym tytułem, ale jak nie być? Trafił idealnie w mój klimat i sądzę, że jeżeli podzielacie moje poglądy, jesteście ciekawi Angel Fantasy w polskim wydaniu, oczekujecie prawdziwych postaci, a nie wyświechtanych, bezpłciowych Aniołów to sięgnijcie właśnie po „Żarna Niebios”.

20.6.18

"Ruda Sfora" atakuje!


Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 488
Data I wydania: 2007 rok



Dawno nie czytałem żadnej fantastyki, nawet ostatnio się od niej odbiłem na rzecz kryminałów i powieści realistycznych. Czasem wpadło coś Sci-Fi albo PostApo, ale to pojedyncze przypadki. Postanowiłem więc pewnym krokiem wkroczyć do biblioteki i wypożyczyć nikogo innego jak Kossakowską, czyli dawno planowaną przeze mnie autorkę. W tym momencie również popełniłem największy błąd, ponieważ nastawiłem się na coś niesamowitego, wpłynęły na to ogromne ilości pozytywnych opinii jakie dochodziły do mnie z różnych stron, ale może po kolei.

Książka, którą postanowiłem wypożyczyć wyróżnia się nie tylko ciekawym tytułem, ale i opisem. Jakuckie legendy, daleka północ, mity, legendy, po prostu wiedziałem, że musi to być TO! „Ruda Sfora” zaczyna się niewinnie, ot co młody człowiek imieniem Ergis zostaje postawiony przed faktem, który ma się dokonać lada dzień. Cioteczny dziadek Ergisa, Kitej, potężny szaman naslegu, zmarł zostawiając po sobie tylko następce w postaci trzynastoletniego ciotecznego wnuka. Śmierć potężnego szamana zlewa się z dziwnymi sytuacjami w świecie astralnym, na domiar złego miejsce Ergisa chcę siłą zająć nijaki Dyraj Bogoj. Historia na pierwszy rzut oka jest pokrętna, dość trudno się w nią wkręcić, ponieważ mnogość postaci i terminów zmusza nas do częstego sprawdzania słownictwa, lecz pomoże nam w tym słowniczek oraz spis postaci pojawiających się w powieści, znajdujący się na końcu książki.

Warstwa fabularna, która początkowo rozgrywa się na wielu poziomach, by potem lekko spłycić i zmusić czytelnika do głębszej analizy, jest po prostu świetna. Trudno opisać ją, tak aby nie zaspoilerować jakichś wątków, lecz pomysł autorki oraz fantastyczne twisty zachęcają do przekręcania stron. Maja Lidia Kossakowska skrzętnie poukrywała nam znaki na całej długości „Rudej Sfory”, by końcowo dojść do wspaniałego i w mojej opinii kompletnego zakończenia, co bywa nie raz bardzo trudne w wypadku takich powieści.



Ergis to młody trzynastoletni chłopiec, którego dziadek i duchy wyznaczyły na następce potężnego szamana. Tworzy on drużynę złożoną z bardzo ciekawych postaci. Jego głównym i pierwszym towarzyszem jest kulawy koń, który zwie się Bębenek, kolejną osobistością jest Ellej – Syn Wilka, jeden z najsłynniejszych pieśniarzy i wojowników. Z czasem do tej już dość ciekawej ekipy dołącza kobieta – Tujaryma Kuo, córka boga ognia oraz kikituk. Taka oto wymyślna i dziwna grupa przemierza kolejne piętra Górnej Krainy czy nawet schodzą do krain abbasy, czyli Dolnych Krain. Podróż jest nasiąknięta przygodami rodem z różnych legend czy mitów, a na naszych bohaterów nie raz spada ogromna odpowiedzialność. Mierzą się z różnymi demonami, bogami, duchami, istny kalejdoskop istot. Bohaterowie w natłoku akcji są po prostu jak najbardziej naturalni. Śmieją się, dokuczają sobie nawzajem, przeżywają wewnętrzne rozterki czy miłostki. Bierze mnie dziw jak to wszystko można było upchać w jednej powieści, ale jednak da się. Kolejnym ciekawym aspektem jest niezwykła więź jaka z czasem łączy naszą grupę, można tą wieź określić mianem przyjaźni na dobre i na złe. Nikt nikogo nie zostawia, każdy walczy o każdego, z tego więc wysuwamy piękny morał, nieprawdaż?

Moje oko zostało też niezwykle pocieszone pięknymi, czarno białymi ilustracjami, które nie raz pomogły mi wykreować w wyobraźni te przedziwne kreatury, które pojawiają się w powieści. Mało tego, autorka jest mistrzynią opisów, każda postać, każda sytuacja rodzi się wprost przed naszym nosem. Po raz pierwszy odczułem, że opisy czytam z niezwykłą przyjemnością, niekiedy troszkę dłuższe, niekiedy krótsze, ale po prostu odczuwałem bijącą z nich magię słowa i dokładności!

Podsumowując „Ruda Sfora” Mai Lidii Kossakowskiej to naprawdę kawał porządnej literatury fantastycznej i szczerze przyznam, nie tylko dla miłośników fantastyki. Dajcie się zabrać w ekstremalną podróż po Syberii, odległej krainy gdzie ludy Jakuckie do dziś odprawiają swoje rytuały, a pamięć o nich nie zaginie.